czwartek, 1 lutego 2018

Słodkie misie, WFM i koszmarki.

   Miał być spękacz dwuskładnikowy, ale go nie ma. Najzwyczajniej zapomniałam. Dopiero po całkowicie skończonej pracy przypomniałam sobie o zaplanowanym efekcie. Mieliście tak kiedyś? Mnie się takie zapomnienia często zdarzają. No, ale... misie są jakie są i wyglądają dosyć dobrze.
Firanka prawie skończona wisi na razie w oknie, a raczej została awansowana do roli zazdrostki ponieważ okazała się za wąska. Jak mierzyłam? Nie wiem. Dla mnie też jest to zagadka :) Dalej jest do skończenia.




Pudełko z motocyklem jest takie jakie miało być. Chociaż przydałyby się ćwieki, albo skórzane wykończenia, albo jedno i drugie.






Chociaż rzadko zostawiam komentarze, to Wasze blogi przeglądam. I tak szczerze jak oglądam Wasze prace, to czasem zaczynam powątpiewać we własne umiejętności. Dla poprawy samopoczucia spoglądam na rzeczy, które mi nie wyszły, na blogu się nie pojawiły, a szkoda wyrzucić. Myślę, że byłby to świetny pomysł na któryś z postów. No, bo jak się tak człowiek napatrzy na wszystkie cudności na blogach, a potem na własne nie wiadomo co, to można się załamać. I może niektórzy tak mieli i wiele talentów zmarniało i nie powstało więcej śliczności.
Jeśli do czegoś dochodzimy sami lub z mała pomocą, naukę można podzielić na etapy:
do wyrzucenia, do wyrzucenia, do wyrzucenia........
o, wyszło! do wyrzucenia
trochę lepiej
jak to zrobić?
już w miarę wygląda
jest coraz lepiej.
W dobie internetu etap pierwszy może ulec skróceniu.
Ja książkę o podstawach szydełkowania wywaliłam za drzwi pokoju, a to tylko dlatego, że okno było zamknięte.

Różowej paskudy, która mi nie wyszła nie muszę przedstawiać:




Franciszka czyli narzeczona Frankensteina już na blogu debiutowała, nazwa lalki adekwatna do wyglądu:



Mam nadzięję, że poprawiłam Wam trochę humor, a niektórych może natchnęłam optymizmem. A maszkaronów będzie jeszcze ciąg dalszy.
Pozdrawiam. Kasia.